Włożyłam małą wiewiórkę do dziupli. Nie opłacało się jej zabijać; ani się najeść, ani poobgryzać. Sama skóra naciągnięta na kości.
Ty też tak wyglądasz! — warknęła moja podświadomość.
To był fakt. Nawet przez moją ciemną sierść było widać jak wychudzona i pocharatana jestem. Szczególnie teraz, gdy futro zostało zlepione przez deszcz.
Na równy stukot kopyt o ziemię mój żołądek gwałtownie się zbuntował, jakby chciał wyskoczyć przez gardło. Gdy uczucie minęło, pognałam za — wniąskując po głosności dźwięku— kulejącą łanią.
Wiedziałam, iż jestem na terenie watahy, jednakże uczucie głodu zwyciężało.
Odgłos nasilał się. Była już blisko! Wyraźnie czułam jej niepewność, krew, strach... Nad seledynowymi, młodymi liśćmi mignęły rudawe uszy. Uśmiechnęłam się. W końcu coś do jedzenia! Może pozbędę się tych wystających żeber?
Przyśpieszyłam kroku. Tak blisko... Tuż tuż... I gdy miałam skoczyć, parasolka z gałęzi załamała się. Całe naczynia wody uderzyły o moją głowę.
No to wpadłam z deszczu pod rynnę. Dosłownie i w przenośni.
Warknęłam zirytowana, siadając na ziemi. W odpowiedzi rozległo się ciche trzeszczenie runa. Zbyt ciche jak na kopytnego, zbyt głośne na królika. Wilk.
W idealnym momencie zrobiłam unik, a osobnik wleciał w błoto. Uśmiechnęłam się, widząc, jak podnosi się, cały oblepiony gęstą mazią.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz